czwartek, 26 kwietnia 2012

Wiosna rozgościła się na dobre, czyli moje florystyczne wariacje...


Witam Was ponownie..., dziś u nas jest piękna pogoda, a ja po maratonie stresowo-robótkowo-dziecięco-sprzątaniowym poległam w pościeli z gorączką. Pysiek też jakoś padł, ale zanim go zbudzę, by dalej czynił akt znieszczenia i zabawy w jednym, pozwolę sobie na fotorelację z ostatnich moich wybryków.

Po kolei...
Ostatnio podczas wielbłądziego truchtu, znaczy się maratonu ze zwiewającym Pyśkiem i nieusłuchanym wyładowanym po brzegi wszelkim jestestwem artykułów pierwszych potrzeb domowników miałam swoje być albo nie być, ściślej mówiąc wejść albo nie wejść... . Rozprawa dotyczyła małego importo-wszelako-cudako-sklepiku, umiejscowionego na naszej drodze do domu. Przezorne dziecię, coby nie poddać się katordze wyczekiwania, aż mamuśka zdecyduje się ostatecznie skierować swe kroki do domu, padło w pieleszach wózka i z rozkoszą oddało się w objęcia Morfeusza.
....wejść... tylko na chwilę... tylko pooglądać... przecież nic konkretnego nie potrzebujemy (znaczy się ja w swej wizji ukochanego domowego gniazdka)...
WESZŁAM...
długo chodziłam pomiędzy półkami, stołami, szafkami zastawionymi wszelakim dobrodziejstwem z rozmaitych zakątków  - jak śmiem sądzić - zachodniej Europy. Ba... przyszło mi nawet tańczyć taniec hula, czy jakiś tam, fakt faktem pomykałam pląsając na palcach nad kruchą porcelaną i stosami szklanych entych cudów świata, wychylona w tył, jak przy solidnym paraliżu, coby nie poprzewracać wazonów wypełnionych tęczą sztucznych jak zwał tak zwał - tulipanów - nie wiedzieć czemu stanowiących wzbogacenie, hmmm... zawężonego asortymentu. Już miałam wychodzić, gdy zobaczyłam świecznik, jeden sam samiuteńki, o jakim od dawna marzyłam, pytam więc pani czy to aby jedynak, czy przy rodzinie, a ona, że pewnie sam samiuteńki na świecie, cóż nagryziony został nie tylko zębem czasu, więc odłożyłam i hopsa przez kwiecie do wyjścia, a tu w filiżankach stoi jak malowany - brat bliźniak! Cóż to za spotkanie było, każdy inaczej upaćkany, w różnych woskach, brat mniej cierpień doznał, więc tym bardziej pucha mi się zaszczerzyła i .....
hopsa spowrotem, a jak - tulipany w końcu sztuczne, nie takie akrobacje pewnie widziały.
Są moje piękne i dumnie się prezentujące. Mam je! Ile razy z zachwytem podglądałam na Waszych blogach piękne świeczniki, nadal poluje na drewniane i najlepiej różnej wielkości - może jak mnie wena najdzie zgapię od Penelopii jej wydziałane, ale jeszcze nie dziś.
Dalej już zapakowana do wyjścia wyhaczyłam kątem oka (wiem, że nie mam tego z medycznego punktu widzenia ;) ) a tu siedzi skupiony człowieczek w szafie i ... czyta, nie zważając na moje ochy i achy. Nawet się nie targowałam, nawet nie zwracałam uwagi na kokardkę na szyi, która, jak się okazała, skrywała pewien mankament urody, a raczej "uszczerbek" na zdrowiu, jednak już Jaśkowi obiecałam, że dalej czytać będzie u mnie w domu. Cóż było robić, siup Jaśka do bagażnika wózka i hej do domu, przy wyjściu hapnęłam jeszcze podstawkę na podgrzewacz do utrzymywania temperatury w dzbanku z kawą czy herbatą, oraz białą marszczoną miseczkę (fotki pokażę innym razem).
Tak prezentują się na szafeczce, prawda, że warto było się pogimnastykować?!

Jasiek bliżej
Drugi profil Jaśka
Jasiek przodem
 Pozujący z Jaśkiem bukiet, a raczej wariacja narcyzowa to efekt nieogarniętej miłości mego ślubnego. Nie wierzyłam, że to się jeszcze gdzieś indziej, niż w bajkach czy powieściach spotyka, a jednak - mój osobisty ślubny wrócił niemal w nocy od kumpla z NARĘCZEM narcyzów. Niemal oniemiałam (to też zagadka przyrodnicza - tym razem dla męża), wręcz mowę mi odjęło, jako że ledwie go za tych kwiatowych czeluści wypatrzyłam, jak już się upewniłam, że to rzeczywiście moje chłopie wróciło do domu, w akompaniamencie zachwytów i pisków zapakowałam je na noc do dwóch słusznych rozmiarów wazonów. 

 A wczesnym rankiem zaczęłam je układać, nie chciałam jakiś małych bukiecików poutykanych we wszystkich szklankach jakie znajdę, tak więc powstała kompozycja w stojaku rodem z lat zamierzchłych, zwędzonych jakiś czas temu z rodzinnego strychu...


 ... wspomniana wariacja z kwiatów ułożonych spiralnie...


 ... reszta okazała się być spełnieniem marzeń, poukładałam je wg stopnia rozwinięcia i umieściłam w dużym szklanym wazonie


 Jakby komuś kwiatów było mało... to zbliżenie na mój bukiet druhny, zwieziony aż z pomorza, gdzie bawiliśmy się weekendowo, piękne calie w kolorach bakłażana, do tego cudowne ogromne róże barwy ecru...


 Żal mi było, bo po tych wszystkich baletach, podróży, a co za tym idzie niedoborach w płynach, szybko zaczęły tracić wigor. Postanowiłam, że póki co zasuszę je, nim jeszcze bardziej padną...
... i powstała dekoracja w kuchni :D
Jak Wam się podoba? Calie tymczasem wylądowały w kompozycji PRL -owskiej i całkiem ładnie prezentują się w towarzystwie narcyziej plagi.
Chciałam się Wam pochwalić, jak ozdobiłam skrzynkę na wino oraz skrzynkę na kaskę (młodym daliśmy - wedle woli - piniądze, ale w wersji dobrze podzielonej na dwoje - w bilonie dwu-złotowym). Niestety z tego całego zamieszania nie mam fotek, a to były moje pierwsze prace z wypalarką, może jak się młodzi ogarną, pozawracam im głowę o więcej fotek albo zrobię coś innego, spodobało mi się to całe wypalanie.
To tyle, pozdrawiam wszystkich, którzy dobrnęli do końca i nie posneli :D

8 komentarzy:

Anonimowy pisze...

u mnie rano ładnie było a później wiatr i chłodno bo pochmurno serdecznie pozdrawiam

Amlai pisze...

Ale ten Twój luby Ci niespodziankę zrobił. Super :) Zazdroszczę takiej ilości kwiatów :) Wtedy to można poszaleć z inwencją twórczą :)

k studio handmade pisze...

Piękne, cuda kwiatki, pozdrawiam i zapraszam do mojego nowego bloga :)
Szczegóły na blogu "Z lnu i bawełny"

Jagna pisze...

super :)

Rękodzieło-art.pl pisze...

Jestem pod wrażeniem;))

Snow pisze...

Sporo fajnego tekstu zafundowałaś mi dzisiaj:))) Jasiek i świeczniki wiodą tu jednak zdecydowany prym:))Pozdrawiam.

Ewa pisze...

Ależ się działo -pole narcyzowe przebija wszystko - nie mogłam oczu oderwać tak jak i od Jaśka nie wiem dlaczego ale przypomina mi mnie samą jak to kiedyś kiedyś uczesana na pazia siedziałam w ten właśnie sposób z książkami na podołku i je pochłaniałam.Trzymaj się niech cię choróbsko opuści.Pozdrawiam Ewa:)))

AgnesKa pisze...

Widzicie, cuda się zdarzają ;D dotyczy nie tylko przedstawicieli płci samczej, ale i pogody, dziś już czuję się zdecydowanie lepiej - pewnie przez te bijące po oczach promienie słoneczne. Cieszę się, że podoba się pościk, postaram się o więcej słowa, a już napewno działania, po ostatnich wymianka Anita i Kinga tak mnie obsypały prezentami, że sama nie wiem co zacząć działać pierwsze - jak znam życie wszystko pozaczynam, a jak :D
Pozdrawiam Was i idę wysypywać piasek z wózka - dziś skonfiskowaliśmy chyba z pół miejskiej piaskownicy, nawet we włosach mam - tak się trzeba bawić :D