wtorek, 28 lutego 2012

Zapraszam na kawę... aromatyczną, gorącą i pobudzającą zmysły.

Witam Was - miś Ambroży uciął sobie z młodym poobiednią drzemkę, więc dla mnie to czas na kawkę. Kawa to dla mnie coś, co sprawia, że otwieram oczy, aby wogóle jakoś funkcjonować.

Dziennie piję najczęściej dwie, rano tuż po przebudzeniu, coby w otaczających kształtach wypatrzyć męża i dziecko, dopiero po niej jest czas na solidne śniadanko. Drugą piję wcześnie po południu. Tak mam - próbuję z tym walczyć, niestety bezskutecznie. Wszelkie próby odstawienia kończyły się fiaskiem. W związku z tym wytworzyłam pewien rytuał jej picia. Nie wiem jak Wy, ale ja lubię napić się rano kawy z fusem, na mnie silniej działa. Oczywiście ekspres swoje a ja swoje. Są dni gdy ekspres uwija się jak młoda gospodyni, a nieraz i tęskni sobie w kącie. Lubię pić różne kawy, byle bez mleka (wtedy to dla mnie kawa przestaje być kawą i traci swoją posadę nadwornego wybudzacza). Jak rozsmakowałam się w waniliowej czy czekoladowej tak piję ją od czasów zamierzchłych. Dla nie wtajemniczonych dodam, że aromatyzowane kawy słabo budzą, więc porobiłam sobie kilka swoich mieszanek w różnych proporcjach. Dziś jednak nastał dzień, coby odświeżyć zapasy, w ruch poszedł magik zastępujący mi młynek do kawy (co za profanacja) i zmieliłam cały worek ulubionej kawy ziarnistej. Już sam jej zapach drażnił zmysły tak mocno, że za moment już ekspres radośnie bulgotał  wypełniając wnętrza jeszcze mocniejszym aromatem. 
Wczoraj wspomniałam o kuchennych przydasiach, które wraz z Ambrożym nawiedziły nasze progi. Pochwalę się tylko, że tkanina przewodnia, len - biały i pasiasty doczekały się swojego debiutu, natomiast wstawki z dzbanuszkami obecne na łapkach to renesans materiału, niegdyś ulubionego przeze mnie jeszcze w rodzinnych  kuchennych wnętrzach maminej kuchni. Jak ja lubiłam te dzbanuszki, imbryczki... teraz są tu ze mną i zostaną na zawsze.A wstawki koronkowe powstawiałabym niemal wszędzie, stąd i takie cudeńka. Turbanów na dzbanek mam już kilka, w zależności od wnętrza i jego kolorystyki były zielone beżowe, brązowe... teraz jest taki oto - poprosiłam jedynie o jego podwyższenie, jako że i dzbanek mi ostatnio "urósł". Mama zawsze umie mnie zaskoczyć. 




 Ciekawa jestem czy i Wam podoba się taki kapelusik na dzbaneczek?! 

Śniadanie u nas, głównie z racji zamiłowania dziecięcia do spożywania niebotycznych ilości pieczywa, niepostrzeżenie stało się moją kolejną pasją. Piekłam chleb, duuużo chleba, tak dużo, że chleb nasz powszedni ... spowszedniał nam. Codziennie świeży, ciepły, przede wszystkim zdrowy, jakoś tak się nam zaczął przejadać. Co tu zrobić? Zaczełam piec bułki!  


Wszystko to za sprawą stronki z przepisami w której niemal  się zakochałam na dobre. Tu macie przepis z bułeczkami, w których rozkochałam się na dobre. Są obłędnie smaczne, nie wymagają niemal żadnych nakładów pracy, a dla tych, którzy są szczęśliwymi posiadaczami maszynek do chleba - to już zupełna bułka z masłem. Nie byłabym sobą nie wprowadzając modyfikacji. A więc ja robię je najczęściej wieczorem przed spaniem, trwa to może z 15 minut, mieszam całą ilość drożdży, cukru i  letniej wody z 2 łyżkami mąki już w wiaderku maszynki, później wrzucam na grzejnik coby popracowało, dalej dosypuję resztę składników, mieszam wszystko razem i wkładam wiaderko  na noc do lodówki. Rano, popijając pierwszą dawkę kawy wyjęte i wyrośnięte ciasto wykładam do większej miski, obsypuję mąką, robię długie bułeczki i wkładam do letniego piekarnika, wyrastają wstępnie zanim piecyk osiągnie pożądaną temperaturę. Później już tylko się zajdamy - efekt jest taki, że z ośmiu wyjętych - nim zrobiłam zdjęcie zostały mi aż... trzy. Naprawdę polecam! Kto raz spróbuje, z pewnością się rozsmakuje (nie czuję jak rymuję).
Dziś za oknem zima, sypie paskudnie (Maniek - wiem co czujesz)...
Pozdrawiam Was zatem ciepło wtulona z kocyk, dłubiąca swoje małe świąteczne robótki.

poniedziałek, 27 lutego 2012

Proszę Państwa ... oto Miś, Ambroży Miś!

Weekend okazał się być nad wyraz zalatany, przez co nie mogłam Wam przedstawić nowego członka rodziny.
Przed Państwem - Miś Ambroży, obecnie towarzysz zabaw wszelakich, zajęć codziennych oraz snu naszego dziecięcia. Wkręcił się w rodzinę do tego stopnia, że potomek nakazuje nam całować misia na dobranoc.

Ale od początku....
Już od jakiegoś czasu dulczałam mojej mamie, swoją drogą kobiecie o anielskiej cierpliwości - uszyj wnusiowi misia. Nie to, żeby nie miał misiów - ma, a jakże!
W piątek pan listonosz, który zawsze dzwoni do nas dwa razy, przytargał niebotycznych rozmiarów paczkę. Oczywiście od razu przystąpiliśmy do eksploracji jej wnętrza i okazało się, że babcia M przysłała nam jeszcze cieplutkiego misia - miś to troszkę mało powiedziane, jako że Pan Miś jest rozmiarów niewiele mniejszych niż samo obdarowane dziecię (mnie też dostało się wiele wspaniałych, głównie kuchennych bajerków, ale o tym innym razem). Miś już w trakcie jego "narodzin" został nazwany Ambrożym, w sumie tak jakoś spontanicznie wyszło, chciałam by miś był na A, bo to pierwszy taki szmatkowy miś dzieła mojej mamusi, teraz już jej suszę głowę ... " jak się powiedziało a, trzeba powiedzieć b... ".   Wiem już, że robi się jego brat, który pojedzie nad samo morze do córeczki koleżanki, tak czy inaczej - będzie miał imię na B.
Imię Ambroży nie jest jakieś tam wyrwane z kontekstu, w końcu Św. Ambroży toż to patron pszczelarzy, a to fach u nas w rodzinie z dziada pradziada. Tak więc miś został Panem Misiem Ambrożym. Młody jeszcze nie wymawia jego imienia, ale jak usłyszy to za chwilę wiadomo - gdzie on tam i miś. Dodatkowo Pan Miś dostał w bagażu dwa milutkie kubraczki zapinane na wielkie guziki - ot taki aspekt edukacji w zakresie zapinania guzików (szkoda, że jeszcze nie ma sznurowanych bucików). Nie widziałam jeszcze misia, który tyle razy dziennie zmieniałby ubranie! Już zamówiliśmy u babci piżamkę, przecież miś nie może spać na waleta (ja nadal gniewam się z maszyną, chyba nieprędko się odobrażę). Pokażę Wam kilka fotek nowego domownika, który w pakiecie ma superłatkową pościel i cudnie się razem prezentuje, nieprawdaż?!

Oto miś ubrany (tuż przed przebraniem)

Oto miś rozebrany (chyba zadowolony)
Nie sądziłam, że taka zabawka, może sprawiać tyle radości, nie tylko dziecku.

Co więcej?
Przed weekendem pisałam o sutaszu, tak więc oto co powstało ostatnio. W kolejce czeka jeszcze kilka zaczętych - jak wena jest to ją łapię, później kończę...
Oto kolczyki ( z racji upodobań mych uszu wykończone srebrnymi biglami). Żółte płytki muszli w kształcie wieloboków w o toczeniu koralikowej drobnicy, białych szklanych kulek i fasetowanych, przezroczystych łezek.
 A oto wisiorek - już bardziej na wiosnę. Trzy fioletowe koraliki, drobnica, czarny i zielony sutasz.
Zamówiłam impregnat, jest w drodze, późnej już tylko dekolt i ... niech nadchodzi wiosna.
Pozdrawiam cieplutko poniedziałkowo. Za oknem śmieje się do mnie słońce, mam nadzieję, że do Was też.


czwartek, 23 lutego 2012

 Witam czwartkowo, dziś trochę wspominek - narazie pozaczynałam tyle rzeczy, tyle rozgrzebałam, że aż wstyd się przyznać, ale nie pochwalę się dziś niczym "świeżym". Nie zmienia to faktu, że i tak będę się chwalić, a co! 

Oto komplecik wakacyjny, u góry makatka, na dole pasująca do niej poduszeczka. Wykonane metodą patchwork. Aktualnie są pięknym i ciepłym akcentem sypialnianego kącika do czytania.

Tak aktualnie wygląda nasza sypialnia (tu część docelowa), pokazuję ją Wam, bo jak najdzie mnie na malowanie, pewnie zapomnę zrobić zdjęcie w wersji "przed" i zostanie tylko opcja "po". 

Wersja na noc:

Wersja na dzień:



Prześcieradło bardzo długo czekało na swoje pięć minut, jako że wnętrze utrzymywane było w dość surowym charakterze. Aktualnie jest ocieplone wykładziną, marszczoną zasłonką czy poduszeczkami - wykonanymi przez mamę ś. 
Poduszeczki już wcześniej sobie wymarzyłam, teraz cieszą oczy i serce.
Pawełkowy "baraszkownik" - szyty był jako cieplejszy kocyk, a w efekcie okazał się świetny do zabawy, odpoczynku poza łóżeczkiem, a nawet zabierany był na wycieczki w plener. Słonie ...wszędzie słonie!







A to ostatnie kołderki w kompletach z poduszeczkami, które pozostały nam bez właściciela. Są w nieco delikatnej i cóż ... kobiecej kolorystyce.Wykonane z mięciutkiej bawełny, wypełnione ociepliną.  Gdyby wpadły wam w oko - poproszę o maila.
"MISIOWY"

 "PROSIACZKOWY"

wtorek, 21 lutego 2012

Pawełkowy aneks sypialny

W związku z postanowieniem pastwienia się nad Wami i pokazywania zakątków naszego małego gniazdka, dziś pokażę Wam jak śpi nasz pierworodny. Jako że dziecię ma dopiero dwa lata, jeszcze przez pewien czas przyjdzie mu spać w takim oto więzieniu. Choć już mamy upatrzone "dorosłe" łoże - w związku z nocnymi zapasami i akrobacjami, obecna wersja okazuje się być jak najbardziej bezpieczna. Czekam do wiosny coby pozbyć się tej zieleni na ścianach, jest nieco intensywna i już nieco opatrzyła się nam (mnie).
Mam niebywałe szczęście, jako że mamusia i mama (mamusia ślubnego) mają ręce obdarzone talentem, który co rusz przejawia się w pięknych dekoracjach mieszkania. 
Oto osobista pościel - kto z Was taką miał/ma?
Pawełek mówi: Jaaaaa!
 Tu elewacja boczna:
 Kufer już znacie
I tak oto śpi nasz mały marynarz
c.d.n.

Pozdrawiam,

poniedziałek, 20 lutego 2012

...ptaki, konie i ... porzeczkowy kePczup, czyli pełna myśli swoboda!

Jak Wam wiadomo, dumałam ostatnio gorliwie nad wyższością ptactwa owego nad takowym. Dla wtajemniczonych dodam, że po rodzinnej naradzie wyszło na to, że moi panowie mają wyższość nade mną (ot jedynie przewaga liczebna, ale jednak) i werdykt był taki: ZOSTAJĄ ZAWIJASY.

I zostały... pozamalowywałam przaśne dzioby i skrzydła i pozaklejałam zawijasami. By jednak zupełnie nie pozbawiać ich ptasiej natury, uplątałam im - każdemu z osobna - po puchatym piórku. Jakie one teraz dumne, jak dostojnie prężą się na badylach ! Zresztą sami zobaczcie...


 A to cały chaszczor...

 Coby za mało wsiowo nie było, zadomowiły się u nas małe szkapki biegunowe. Zawsze oglądając wasze fotki z pięknymi konikami na biegunach dostawałam wręcz ślinotoku. W efekcie poprzestałam (na razie) na wersji mini-mini, mianowicie 6cm/7cm (jakkolwiek zmierzone). I co? i są w zawijasy, komplet to komplet. Zamieszkały obecnie na tymczasowej obrączce do zasłon - każdy ma swoją rzecz jasna. Obrączki też muszę jakieś fajne wymodzić, bo mi koraliki choinkowe się opatrzyły.



   Oj poszerza się nam gospodarstwo, zwłaszcza, że i u dziecięcia też już hasają kucyki, jednak okazało się, że me dziecię jest wyjątkowo nowoczesnym gospodarzem i na szafeczkach od dziś dyndają mu mikro samochodziki, lada moment i babcia, zachęcona moim truciem wypuści spod swych boskich rąk piękne poduszeczki i inne cudeńka... doczekać się nie mogę wprost.


 A tymczasem mamy koniki, w iście męskich i stylowych uprzężach:



I jak Wam się podobają?

A na sam już koniec, m.in. na prośbę Ewy podaję przepis na kePczup z czarnej porzeczki
Nazwa powstała już w mym domu rodzinnym, jako że to porzeczkowy rarytas jedna litera P w nazwie to za mało. Sam przepis pochodzi z jakiegoś czasopisma, niestety nazwy nie przytoczę, bo ... nie wyciełam jej razem z samym przepisem. Podawała go pewna Pani, która to pani będąc ze znajomymi w restauracji, otrzymała ów niebiański przysmak, jako dodatek do spożywanych mięs. Tak ją zachwycił smak i zapach iż wyprosiła na miejscu przepis na ten cud miód. 

A więc do rzeczy... potrzebujemy:


1 kg czarnej porzeczki
1/2 kg cukru
1/2 szkl. octu winnego
1 łyżeczka mielonych goździków
po 1/2 łyżeczki soli, pieprzu, cynamonu, skórki otartej na drobno z cytryny.
I tu uwaga!
Oczyszczone z końcówek owoce oraz całą resztę gotujemy 20 minut w emaliowanym(!) garnku ciągle mieszając. Gorące przekładamy do słoiczków, odwracamy do góry dnem i ... w razie potrzeby spożywamy. Dodam, że można przetrzeć całość przez sito by była bardziej jednolita. Tak zrobione można przechowywać dłuuugo. Te jedzone obecnie przez nas są bodajże z 2010 roku i wciąż są wyborne. Gorąco polecam, do wszelkich zimnych mięs i wędlin. 

Rewelacyjne na proszone kolacje - nie tylko u Hiacynty Bucket ;D


niedziela, 19 lutego 2012

Niezłe ptaszki! Dylemat - potrzebna Wasza opinia!

Witam i od razu streszczam, w czym tkwi problem. Mam w chałupce gałęzie wierzby, takie zwykłe dyżurne, z sezonową aktualizacją, a więc na Wielkanoc wiszą na nich koronkowe jaja, na Boże narodzenie lampki i pierniczki, a teraz ... zachciało mi się wiosennych ptaszków. Zaopatrzyłam się na początek w całe pięć sztuk. Nie było by problemu, ale naszła mnie wątpliwość. Jeszcze "ciepłe" trzy pierwsze przyozdobiłam zgrzebnie, tak z oczkami skrzydełkami, ale z czasem pomyślałam, że fajniej by wyglądały z zawijaskami i tak przerobiłam ostatnie dwa. Teraz chodzę i dumam jak wyglądają lepiej. Co Wy na to?


I jeszcze jedno...

Mam nadzieję, że nie macie mi za złe, że dopiero odpowiadam na zaproszenia, ale dopiero od chwili mam pełny dostęp do sprzętu w stopniu umożliwiającym w miarę bezstresową lekturę Waszych postów.
Tak więc na wstępie dziękuję gorąco Snow oraz Monromie za zaproszenie mnie do serialowej zabawy, jak widać - w charakterze "popsujzabawy" ( określenie bardzo trafne zaczerpnięte od Snow).


W związku z powyższym nie przeciągam i piszę.
Oto moja lista ulubionych seriali:
1. Magda M ( to głównie za muzykę i rolę kota)
2. Co ludzie powiedzą ( z niesamowitą postacią Hiacynty Bucket - Patricia Routledge)
3. Drużyna A (mogę oglądać godzinami niezliczoną ilość razy ze względu na bezkrwawe rozwiązywanie problemów, BJ-a i Buźkę)
4. Seks w wielkim mieście (zwłaszcza pierwsze odcinki - nie wiem czemu, ale pozwala mi naładować akumulatory)
5. Wszyscy kochają Raymonda (za dowcipne przedstawienie - jak się okazuje naszego modelu rodziny)

Moja lista może wydawać się dość "płytka" - są to jednak filmy, które napawają mnie optymizmem i pozwalają czerpać to, czego czasem potrzeba mi na zły humor. Gdy trafię na CSI albo Kości (zwykle w niedziele wieczór) to oglądam, kiedyś uwielbiałam Czarodziejki, Sherlocka Holmesa, Mc Givera, Żar tropików, Bonda, Dynastię, dawnego długowłosego Robin Hooda a będąc dzieckiem oglądałam z Niewolnicę Isaurę i chyba W kamiennym kręgu. Nie spodziewałam się nawet, że tyle tego.

Zasady zabawy:
1. Zamieść logo zabawy na swoim blogu.
2. Napisz kto Cię zaprosił.
3. Zaproś conajmniej 5 osób prowadzących bloga.
4. Wymień (i opisz) swoje ulubione seriale.
Do zabawy zapraszam - wszystkich, którzy nie brali udziału w zabawie, bo jak widzę jestem jedną z ostatnich wkręcających się w zabawę.
Pozdrawiam cieplutko,


środa, 15 lutego 2012

Dziś pierwsza odsłona Biżutkowego TDZ u Modraka!

Za oknem sypie białym puchem, a ja po pewnej robótkowej niemocy - dzięki doskonałej motywacji Magdy z Modrak Cafe wymodziłam takie oto biżutki. Szczegóły pierwszej - CZERWONEJ - odsłony zabawy macie u naszej Matki Prowadzącej :D szczegóły . Udział w zabawie biorę ja oraz : MagdaAniaAnia. Już nie mogę doczekać się efektów ich pracy. Bardzo gorąco zachęcam do zaglądania do Dziewczyn, naprawdę warto, bo robią piękne rzeczy.
Tyle tytułem wstępu, oto moje wyroby:
Po dłuuugim zastanawianiu co by tu zdziałać z tych wszystkich koralikowych cudowności, po trzech podeściach i pruciu i obrażaniu się na sznurki w końcu oto powstały.
Przedstawiam Państwu komplecik soutache - naszyjnik, bransoletkę oraz kolczyki.
 Wykorzystałam do ich wykonania jedwabne sznurki soutache (sutasz) w kolorach czarnym, popielatym oraz obowiązkowo czerwonym. Dodałam też troszkę czarnych wypełniaczy w postaci drobnicy koralikowej w kolorze czarnym i dwa czerwone szklane oczka. Wiem już, że nie potrafię najpierw wykonać projektu, a później odzwierciedlać go w szyciu - wszystkie elementy kompletu powstały spontanicznie i były projektowane w trakcie łączenia. Pewnie wiele osób się ze mną nie zgodzi, ale pokochałam szycie żyłką.
 I jak Wam się podobają?
A tyle pozostało mi z zestawu startowego:
Pozdrawiam serdecznie i idę popodglądać co u Was?!

poniedziałek, 6 lutego 2012

Solidne śniadanie ... do tego w łazience...

  Jak wiecie, jakiś moment czasu temu pod wpływem silnego blogowego bodźca, zaczęłam stawiać na głowie swój świat. A że każda praca wymaga częsno nie lada siły, wcześniej należy zjeść solidne śniadanie. Nie nie... dziś jest ten dzień (a właściwie był już wczoraj, w niedzielę), kiedy to po całym tygodniu pracy należy się odpoczynek, nie zmienia to jednak faktu, że śniadanie to rzecz święta, jeść je należy, choćby i ... 3 razy dziennie, toż to najważniejszy posiłek w ciągu całego dnia. W tygodniu nie mamy na to za bardzo czasu, dlatego w niedzielę staramy się, by śniadanie było porządne, by trwało długo, w miłej atmosferze, choćby i do obiadu. Dodam tylko, że wszelkie jego elementy są wyrobem naszych własnych rąk, bądź też zasięgnięte z rodzinnych plonów i zapasów. Te wszystkie dobrodziejstwa, a więc jaja z rodzimego kurnika, wędlina, pasztet, do tego keczup z porzeczek, ogóraski, sałatka, smalczyk, nawet chleb i masełko - wszystko to nasze "swojskie". Ktoś zapyta jak to - w dużym mieście? Tak to już jest jak przodkowie, z dziada pradziada trudnili się pracą na roli, tudzież w sadzie czy pasiece, a na codzień doglądali domowego zwierzyńca. Te "korzenie" wrosły w mą naturę tak silnie, że nie wyobrażam sobie zimy bez takowych zapasów. Wprost uwielbiam te domowe kiszonki, keczupy czy przeciery pomidorowe, te zapasy mrożonych owoców, te cudne ciasta z owocami i kompoty w środku srogiej zimy. Tak chcę, tak lubię, nie umiem inaczej. I nie działa tu argument, że szkoda czasu, bo takiego smaku i zapachu nie zaznałam nigdzie indziej. 
Tak wyglądały na sucho moje próby ocieplania wizerunku kuchni, kokardki, rameczki i doniczki wokoło...
 A po śniadanku iście anielska kawka i przepysznie wiosenne ciasteczka cytrynowe... Proste i szybkie, z nutką świeżej i rześkiej skórki cytrynowej.
 Świeży i wiosenny charakter potęguje nowy lokator - Pan Hiacynt Biały we własnej osobie. Pachnie tak obłędnie, że od drzwi zachwyca swą wonią niosącą się po wszystkich zakątkach naszego gniazdka...

 A oto reszta cytrynowej menażerii...
 Dla wytrwałych:
Pochwalę się Wam naszą rozbudowaną wielofunkcyjną kabiną prysznicową, lub jak kto woli - Łazienką.
Po malowaniu ścian na kolor piaskowy i zmianie dodatków, a w zasadzie zgromadzeniu i wyeksponowaniu w jednym miejscu pamiątek zwożonych przez lata, powstała łazienka "nadmorska". Dodam tylko, że wcześniej ściany były lekko pomarańczowe, takowe też dodatki - przez co łazienka wydawała się jeszcze "mniej obszerna". Nieskromnie dodam, że wszelkie brązowe akcenty, a więc parapet pod grzejnikiem, szafka pod umywalkę, obudowa lustra - to efekt pomysłu Pana Męża. Zdolny, prawda? Nie wiedzieć czemu, ale paru znajomych stolarzy pukało się w głowę, że chcieliśmy szafkę z ogólno dostępnych surowców zrobić - patrz płyty, nie mylić z drewnem, na to brakowało nam narzędzi, ale pewnie z czasem też byśmy wydłubali potrzebne otwory, choćby i widelcem. Na nasze potrzeby ówczesne wystarczała taka i służy już 3 lata.
A to mój wkład w "klimat"
Obrazek, choć może mało marynistyczyny, ale bardzo mi się podoba, podebrałam tatkowi, toż to jego obrazek, jeszcze jak był dzieckiem, jak tylko znalazłam w otchłaniach strychu od razu wiedziałam, gdzie jego nowe miejsce.
Całe pomieszczenie jest wysokie na ponad 3 metry, więc zaiste niezła to studnia.
Dla tych, którzy chcą powiekszyć wnętrze łazienki montując duże lustro nad umywalką RADA: proponuję odzielić powierzchnię "chlapania" choćby wąskim paskiem płytek, wówczas nie ma ryzyka osiwienia z powodu ciągłego zachapania lustra i nieustannego jego wycierania!
To tyle.
Pozdrawiam wszystkich wytrwałych.
Dziękuję, że tu zaglądacie i za każdą Waszą opinię.

piątek, 3 lutego 2012

Smutno...

Dziś miałam się Wam chwalić, naładowałam baterie w aparacie, ładne światło słoneczne sprzyjać miało robieniu zdjęć, ale przepraszam Was - nie mogę się skupić, wciąż w głowie kołaczą mi myśli dotyczące tej maleńkiej biednej kruszynki Madzi, której poszukiwaniami od tygodnia żyje cała Polska. Może dlatego, że sama jestem matką, nie potrafię przestać myśleć - co się dzieje na tym świecie! Po ostatnich doniesieniach o tym, że w wyniku nieszczęśliwego wypadku dzieciątko wypadło matce z kocyka, że po tak długim czasie poszukiwań, jest przełom w śledztwie, a w zasadzie przyznanie się do winy, a ja nadal nie mogę pojąć dlaczego?
Co musi się dziać w sercu i głowie człowieka by tak postąpić... Czy winna jest tylko ona, czy ktoś więcej, czy napewno to wypadek. Wszyscy wieszają psy na matce Madzi, choć ona sama już wymierzyła sobie karę i zdziwię się wielce, jeśli za jakiś czas okaże się, że dziewczyna sama sobie coś zrobi. Ja nie wiem czy umiałabym na jej miejscu dalej żyć z takim piętnem, pomijając już presję mediów, społeczeństwa czy najbliższej rodziny. Tylko czy nie można było inaczej?
Wiadomo - czasu nikt nie jest w stanie cofnąć... .
Nie mogę jednak przestać myśleć co ja bym zrobiła, gdyby mnie ktoś porwał syneczka. A teraz, gdy słyszę, że tej malutkiej Madziuni już nie można w żaden sposób pomóc, serce szlocha! Jakie myśli kierują człowiekiem, by nawet w okolicznościach wypadku nie próbować dziecku pomóc, nie ratować. Gdy już wydaży się tragedia
każdego należy godnie pochować, pożegnać w swój sposób... a tu najprawdopodobniej ciałko tego maleńkiego i bezbronnego dziecka zostało zbeszczeszczone przez jakieś zwierzęta. Nie napiszę nic więcej, nie mogę!